czwartek, 31 marca 2011

Boca de Uracoa, Delta del Orinoco, Indianie Warao, Dżungla

Orinoco, Venezuela 2011 from Michal Migda on Vimeo.

Selva by night, Delta Orinoco, Venezuela 2011 from Michal Migda on Vimeo.


Pokaż Wenezuela 2011 na większej mapie
Rankiem z Puerto Ordaz ruszyliśmy do Boca de Uracoa. Boca to małe miasteczko nad Orinoko, do którego przypływają łodziami indianie, aby sprzedawać swoje produkty. Ciekawostką jest to, że rząd Wenezueli ofiarował Indianom silniki do łodzi, aby łatwiej im się podróżowało po rzece i jej kanałach. Taki szczodry gest ze strony Chaveza:). Z tego miasteczka łodzią ruszyliśmy w głąb dżungli gdzie mieliśmy spędzić jedną noc. Jedną z atrakcji dnia było łowienie pirani na zwykły kijek z doczepionym na sznurku hakiem z nabitym mięsem. Żadnego spławika, żadnego kołowrotka, do złowienia piranii wystarczyło odrobinę sprytu. Odwiedziliśmy również wioskę Indian Warao (ludzi rzeki), którzy żyją głównie z bogactw rzeki i otaczającej dżungli. Nie wiedzą co to materializm. Żyją skromnie z dnia na dzień. Nie planują, bo nie potrzebują. Wszystko czego potrzebują mają pod ręką. Po wizycie u indian odziani obowiązkowo w kalosze, spodnie i koszule z długimi rękawami ruszyliśmy w głąb dżungli. Grząski grunt, duża wilgotność i wszechobecny upał...Łatwo nie było, ale przeżyliśmy. Nawet udało nam się skosztować palmy odpowiednio obrobionej przez Indian. Wzbogaceni o kolejne doświadczenie wybraliśmy się do kolejnej wioski indiańskiej podziwiać kapibary, które zachowywały się całkiem jak nasze domowe psy. Zanim się dały pogłaskać musiały obwąchać nowego przybysza. Zbliżał się wieczór więc ruszyliśmy rzeką w drogę powrotną do naszej tropikalnej osady w głębi dżungli. Osadę stanowiło kilka chatek zbitych z drewnianych bali, usytuowanych na palach nad brzegiem rzeki. Wszystkie chatki połączone były systemem uliczek, a właściwie pomostów na palach, a przy każdej chatce po zmroku paliła się niewielka pochodnia. Wokół osady bujnie rosnąca roślinność tropikalna z egzotyczną fauną. Po przybyciu do osady, usiedliśmy do kolacji, zjedliśmy m.in. złowione piranie, wypiliśmy po szklaneczce whisky, posłuchaliśmy latynoskiej muzyki (reggaeton) i udaliśmy się na zasłużony odpoczynek. W oknach chatek zamiast szyb znajdowały się moskitiery,co umożliwiło nam, chcąc nie chcąc, dokładne poznanie wszelkich odgłosów budzącej się do życia nocą dżungli. Mamrotanie, furczenie, buczenie, drapanie, w oddali i pod samą chatką, skutecznie nie pozwalały nam zasnąć. Z resztą jak się okazało nie tylko nam. W takich warunkach mogą spać chyba tylko indianie:). Po nieprzespanej nocy o świcie udaliśmy się indiańską łódką w rejs podziwiać okoliczne kanały i bujną roślinność. Następnie śniadanie a po nim motorówką popłynęliśmy do Boca de Uracoa.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz